30 Mirtul 1312
Za jeziorami natrafiliśmy na ślady świadczące o obecności driderów. Wielkie skrawki sieci, czy ślady po wielkich pajęczych odnóżach. Nim zdążyliśmy się lepiej zorientować w sytuacji przed nami stała dwójka driderów. Oboje byli mężczyznami, ale nie atakowali. Udało nam się nawet z nimi porozumieć i przekonać, że nie muszą się nas obawiać. Wszystko zależało od tego jak cała sprawa potoczy się dalej, lecz w chwili obecnej była to prawda. Nie chodziło nam o ich zabijanie, a o zniszczenie tego, co ich przemienia. Deldonowi udało się nawet wydobyć z nich informację, gdzie znajdziemy Ginafae. Uważając na plecy weszliśmy do jaskiń driderów.
W środku nie czekało na nas miłe przyjęcie. Dridery, które napotkaliśmy nie były tak rozumne jak dwójka, którą co dopiero spotkaliśmy. Zamiast tego rzucały się na nas. Szczególnie niebezpieczni byli czarodzieje, których magia kilka razy nas pokąsała. Na całe nasze szczęście po przemianie ich inteligencja i poczytalność był o wiele niższe, a co za tym idzie ich zdolności magiczne mizerne.
W północnej części jaskiń natrafiliśmy na pokryty pajęczynami posąg jakiegoś mężczyzny z laską w dłoni. Nikt z nas nie miał najmniejszego pomysłu kim może być wyrzeźbiona osoba, ani też dlaczego znajduje się w tym miejscu. Rozważania ucięło pojawienie się kolejnego dridera, tym razem kobiety. Okazała się jednak poczytalna, a co najciekawsze była to poszukiwana przez nas Ginafae. W rozmowie z nią dowiedzieliśmy się o jej błędzie przez który ma teraz osiem nóg, a także o tym, że Czerwoni Magowie z Thay są odpowiedzialni za powstanie czegoś co zwą Viciskamerą. Organicznego urządzenia przemieniającego drowy w dridery. Opowiedziawszy nam to wszystko Ginafae chciała odejść, ale powiedzieliśmy jej o Malavonie. Na tą wieść mroczna elfka podjęła decyzję, że nie może uciekać przed swą przeszłością i skonfrontować się ze swym bratem. Ani ona, ani my nie mieliśmy mieć pewności jak zareaguje na jej powrót.
Podczas naszych poszukiwań Viciskamery spenetrowaliśmy wiele jaskiń, niektóre okazywały się zupełnie puste, inne zajmowały dridery. Wyjątkiem była "polanka" grzybów w których ukrywało się kilka mykonoidów. To właśnie tam udało nam się odnaleźć połyskującą kulę.
Przełom nastąpił dopiero na wschodzie, gdzie natrafiliśmy na cielesne golemy, zapewne strażników. Co zaskakujące nie zaatakowały nas, jedynie powiadomiły swą twórczynię o gościach. Głównym magiem odpowiedzialnym za ten cały proceder okazała się niejaka Imphrailia, Czerwona Magini z frakcji Badaczy. Okazała się nadspodziewanie rozmowna i nieagresywna. Opowiedziała nam to i owo o swoich obecnych pracach na stworzeniem nowych odmian driderów, a także o tym, że w Thay rządzą dwie frakcje magów. Pierwsza, Badacze, opowiadają się za badaniami nad magią i jej rozwojem. Druga, Imperialiści, natomiast dąży do powiększania wpływów politycznych Thay. Dowiedziawszy się czego nam było trzeba opuściliśmy ją, czego ta nawet nie spostrzegła.
W jaskiniach znajdujących się za jej pracownią czekał na nas obrzydliwy widok. Wszędzie walały się wielkie kokony, czy też coś w rodzaju poczwarek pulsujących w niepokojącym rytmie. Wszystkie połączone jakimiś mięsistymi żyłami spod których wyciekały śluz i bogowie wiedzą co jeszcze. Wszystkie żyły zaś prowadziły gdzieś w głąb jaskini. Nagle usłyszeliśmy dźwięk magicznej eksplozji. To Eldillor rozsadził jeden z kokonów. Na pytające spojrzenia odrzekł jedynie, że skoro już to znaleźliśmy to nie zamierzał czekać, aż się coś z tego wykluje. Po prawdzie trzeba mu było przyznać rację, lecz jak się chwilę później przekonaliśmy nie był to chyba najmądrzejszy ruch.
Nie zrobiliśmy nawet kilku kroków, kiedy wszystkie kokony zaczęły się rozrywać, a z ich wnętrza wyłazić pokryte śluzem dridery. Żarty się skończyły. Rozpętała się prawdziwa bitwa. Ja z Imizael oraz Alla'tharą odpieraliśmy najbliższych z wrogów, kiedy w tym samym czasie Elendil starał się wystrzelać magów oraz kapłanki. Eldilor przywoływał swe stwory, zaś Deldon ciskał błyskawicami. Powietrze stało się ciężkie od wyziewów z kokonów, smrodu palonego ciała oraz magicznej energii. Zaklęcia latały nad głową. Z jednej strony klątwy, z drugiej magiczne pociski i kule ogniste.
W pewnym momencie zaszedł mnie od tyłu jeden drider. Zapewne skończyłoby się to dla mnie tragicznie, gdyby nie interwencja Deldona. Rzucił on na mnie bowiem zaklęcie kamiennej skóry. Ataki dridera odbijały się, co dało dość czasu na poradzenie sobie z pierwszym, a potem z drugim. W chwili kiedy Deldonowi skończyły się czary przemienił się w wiwernę i latając pod stropem jaskini spadał raz po raz na zajęte walką dridery. Niezgorzej radziła sobie Imizael, której długie ostrze dawało jej przewagę i pozwalało bez większych problemów pozbawiać wrogów kolejnych odnóży. Zdecydowanie gorzej radziła sobie Alla'thara, która trafiona zaklęciem jednej z kapłanek została sparaliżowana. W porę zainterweniował jednak Eldilor osłaniając ją swymi przywołańcami oraz paląc tych, którzy się raczyli zbliżyć.
Ostatecznie obyło się bez większych ran, a my, przemykając pomiędzy ciałami kolejnych driderów, znaleźliśmy źródło całego nieszczęścia, rzeczą Viciskamerę, a raczej jej "serce". Ogromna paszcza najpewniej połykała nieszczęśnika i z pomocą wspomaganych magicznie procesów przemieniała drowa w dridera. Nie czekając, aż stworzy kolejnego rzuciliśmy się na nie. Zniszczenie tego tworu okazało się trudniejsze niż przypuszczaliśmy. Nie dość, że nie dało się tego w wielu miejscach naruszyć bronią, to dodatkowo rozpylało jakieś kwasowe opary. Ostatecznie Deldon przemienił się po raz kolejny w wiwernę i nabytą w ten sposób siłą począł rozrywać ścierwo. My mieliśmy tymczasem inną rzecz do roboty, a mianowicie odparcie Imphrailii, która zorientowała się, że coś jest nie tak. Wysłała na nas swe golemy oraz inne twory, lecz jej samej nie było dane oglądać ich porażki. Stercząca strzała z głowy utrudniała widzenie.
Powróciliśmy do obozu Malavona, gdzie spotkaliśmy Ginafae z tylko dwiema nogami. Malavon za pomocą swej magii odczynił klątwę Lloth przywracając jej pierwotną postać. Ta w podzięce podarowała nam Insygnia oraz Piwafwi Domu Despana. Przedmioty, których oddanie komuś spoza domu było niegdyś wielkim świętokradztwem w kulturze drowów, lecz od czasów rewolucji i zerwania z patriarchatem Lloth nie trzeba się tym martwić. Samego Malavona równie wielce, co fakt odnalezienia siostry, ucieszyły wieści o zniszczeniu Viciskamery. Wedle umowy pomógł nam w naszej wędrówce, a dokładniej wywabił Illithidów z ich fortecy, co oznaczało ni mniej ni więcej, że jej wrota stanęły otworem. Nimi zaś mieliśmy dostać się do owej fortecy, a z niej na drugą stronę Gór Grzbietu Świata. Czarnoksiężnik na odchodne rzekł jeszcze, że jeżeli przyszłoby nam do głowy odwiedzić go kiedyś w Rilauven to nie mamy co liczyć na miłe powitanie. Po tych słowach przeteleportował się gdzieś z całym obozem, a mu ruszyliśmy we wskazanym przez niego kierunku.
Komentarze
Prześlij komentarz