2 Mirtul 1312
Zaraz po przekroczeniu wewnętrznej bramy udaliśmy się do
Shawforda, który dowodził siłami na palisadzie. Mimo tego, że
było bardzo wcześnie ten najwyraźniej już od dawna był na
nogach. Zapewne po ataku na doki i zdemaskowaniu dwóch wrogów
wewnątrz miasta czujność nie pozwoliła mu zaznać dłuższego
snu. Mimo to prezentował się dobrze. Odziany w kolczugę z mieczem
przy pasie stał nad mapą okolicy, kiedy przestąpiliśmy próg.
W kącie pomieszczenia dostrzegliśmy zapewne jakiegoś kapłana.
Zdradzała go pozłacana szata polowa oraz zawieszony na szyi srebrny
symbol. Po przyjrzeniu się dostrzec można było, iż przedstawiał
on monetę z wygrawerowaną na niej głową kobiety o długich
włosach. Chwilę później okazało się, że jest to jeden z
wyznawców Waukeen, bogini handlu, złota i kupców. Nie wydawał się
specjalnie rad ze swego położenia oraz funkcji polowego medyka o
czym świadczyły ciągłe narzekania i kwaśna mina.
Shawford na początku poleciał nam znaleźć niejakiego Olapa
Tamewatera, krasnoludzkiego inżyniera, który był odpowiedzialny za
naprawę palisady oraz budowę większości katapult. Ta pierwsza
wymagała naprawy po tym jak podczas ostatniego szturmu goblinów
udało im się zrobić w niej pokaźną wyrwę.
W drodze do krasnoluda dostrzegłem, jak jeden z instruktorów szkoli
rekrutów. Przystanąłem na chwilę, gdyż dostrzegłem w ich
ruchach coś dziwnego. Już pobieżne oględziny pozwoliły mi dojść
do tego co było nie tak. Rekruci źle trzymali swoje włócznia, a
do tego ich postawa była nie lepsza. Nie mogąc na po patrzeć
podszedłem do instruktora i rzuciłem mu moją uwagą prosto w
twarz. Ten rzecz jasna zagotował się jak gulasz nad ogniskiem, ale
nie dałem mu czasu na wrzaski, tylko porwałem jedną z włóczni i
zacząłem sam instruować żołdaków. Na całe szczęście byli
dość pojętni to też nie zajęło to długo. W tym czasie
instruktor trochę ostudził swoje nerwy. Na koniec dałem mu jeszcze
kilka taktycznych wskazówek jak mają walczyć jego uczniowie.
Miejmy nadzieję, że moje starania nie pójdą na marne i te
chłopaki nie zginą przy następnym ataku goblinów.
Nie zdążyliśmy odejść daleko, kiedy Deldona zagadną jakiś
najemnik i zawołał za jedno ze zniszczonych domostw. Nie
wiedzieliśmy o co chodzi, lecz druid zorientował się w trymiga.
Tamten chciał po prostu wina. Chciałem już tam podejść i
zbesztać go za chlanie na służbie, lecz uprzedził mnie Deldon. Z
daleka było go słychać doskonale, mogę więc sobie tylko
wyobrażać jakie wrażenie wywarło to na tamtym najemniku. Sprawa
została mu wyłożona tak jasno, że bardziej się nie dało. Albo
tamten przestanie pić, albo zostanie zaciągnięty przez sąd
wojskowy za brak dyscypliny i wiele innych rzeczy. Tamtemu tak w
pięty poszło, że tylko szybko potwierdził i ile sił w nogach
pobiegł na swój posterunek. Teraz przynajmniej sami już wiemy,
żeby lepiej nie denerwować Deldona, dla dobra własnych uszu.
Ostatecznie nie zajęło to długo i dotarliśmy do naszego
inżyniera. Klął na zaistniałą sytuację jak najprawdziwszy
szewc. Okazało się bowiem, że zaistniały jakieś problemy z
dostawą drewna z doków, a co za tym idzie on nie miał jak załatać
tej cholernej dziury. Wysłał nas do kupca pośredniczącego w
transporcie, by zbadać całą sprawę. Polecił przy okazji, by
skontaktować się z chłopcem, którego nazywają Szybkim Tomaszem.
Może i był jeszcze dzieciakiem, ale dysponował doskonałą
orientacją w miejskich zaułkach i skrótach, co powinno wydatnie
przyśpieszyć nasze poruszanie się po Targos. Tak też uczyniliśmy
i z jego pomocą w mig dotarliśmy do ociągającego się kupca.
Na miejscu wyszło na jaw, że żuraw uległ uszkodzeniu. Tomasz
pobiegł zakomunikować to Olapowi, a po chwili mieśmy już
odpowiedź. Wprawdzie on sam nie zdoła tego szybko naprawić, ale
jego ojciec mieszkający w dokach był doskonałym cieślą i
powinien sprawnie sobie poradzić z awarią. Nie mitrężąc
odnaleźliśmy go w dokach. Przedstawiliśmy sytuacją, a ten, klnąc
na głupiego kupca, poinstruował nas jak mamy naprawić mechanizm
żurawia. Okazuje się bowiem, że to nie pierwsza taka sytuacja,
kiedy jedno z kół się po prostu łamie. Na całe szczęście
krasnolud przewidywał takie sytuacje i miał trochę zapasowych kół
na mroźniejsze miesiące, kiedy to drewno zawodzi o wiele częściej.
Wróciliśmy do kupca i sprawnie zreperowaliśmy zepsute
urządzenie, którym od razu rozpoczął się transport drewna do
palisady. Wróciliśmy więc do Olapa, który żywo zabrał się do
roboty. Odesłał nas również do Shawforda, gdyż nie potrzebował
już naszej pomocy. Ten z kolei wysłał nas do jednego z kapitanów
łuczników w celu sprawdzenia, czy czegoś im nie brakuje. Okazało
się, że zaczęło im brakować amunicji, to też Imizael udała się
do miasta po niezbędne pociski. W tym samym czasie pozostali z nas
rozejrzeli się trochę po terenie palisady.
Elendil wdał się w pogaduszkę z jednym z mężczyzn
obsługujących katapultę, a właściwie naprawiających katapultę.
Na gwałt potrzebował młotka, by dobić nietrzymające się
gwoździe, a tak się składało, że półelf miał bojowy młot
przy pasie. Użyczył mu go, a tamten z furią zaczął się drzeć i
wbijać gwoździe na swoje miejsce. Elendil skomentował to nawet
słowami, że chyba nie układa mu się z żoną.
Chwilę po tej sytuacji dostrzegliśmy jak wraca Imizael, a
kawałek za nią idzie Krogosh niosący jakąś, chyba co dopiero
wykutą, tarczę. Nawet nie zauważyłem kiedy ten cholernik się
oddalił Zacząłem się dopytywać co też kombinuje i skąd ma tę
tarczę. Ten beztrosko odrzekł, że znalazł ją, kiedy jakiś
żołnierz pilnował jej przy jednym ze swojaków z bronią.
Spodobała mu się, to też postanowił ją sobie pożyczyć.
Niestety na drodze staną mu tamten jegomość, ale bez problemu
udało mu się wyłgać. Tamten pobiegł szukając kapitana, który
rzekomo go wołał, a on zabrał tarczę. Zbeształem go rzecz jasna
i poszliśmy odnieść ją na swoje miejsce.
Kiedy my zwracaliśmy tarczę Elendil założył się z jednym z
łuczników, który z nich celniej trafi w ustawioną na palisadzie
beczkę. Obaj oddali strzały i to ten półelfa był celniejszy.
Jego przeciwnik miał niepocieszoną miną, gdyż założyli się o
niebagatelną sumę pięćdziesięciu sztuk złota, co równało się
kilkumiesięcznemu żołdowi. Niestety tamten nie dysponował taką
kwotą, ale Elendil nie był specjalnie chciwy i zaproponował, że
anulują zakład, jeżeli ten wybierze się z nim któregoś
spokojniejszego dnia na piwo. Tamten oczywiście przystał na to i
rozstaliśmy się w zgodzie.
Wróciliśmy do Shawforda, który miał dla nas kolejne zadanie.
Mieliśmy sprawdzić, czy Koluhm wydobył coś z martwego goblina, a
jeżeli nie byśmy spróbowali mu w tym pomóc.
Na miejscu okazało się, że na drodze do pozyskania istotnych
informacji stoi granica języka. Kapłan po prostu nie znał mowy
goblinów. Na całe szczęście ja oraz, jak się właśnie
dowiedziałem, Imizael potrafiliśmy rozszyfrować trochę z tego
prymitywnego języka. Myrkulista naśladował słowa wypowiadane
przez zielnego nieboszczyka, a my wspólnymi siłami tłumaczyliśmy.
To czego się dowiedzieliśmy było bardzo niepokojące. Okazało
się bowiem, że kilka klanów goblinów zjednoczyło się i ma
zamiar przypuścić zmasowany atak na Targos. Miał nim dowodzić
jakiś gobliński czarownik czempion oraz treser wilków. Bez zwłoki
zameldowaliśmy o tym Shawfordowi, a ten kazał nam sprowadzić
wszystkich najemników z doków pod palisadę. Włącznie z Bandą
Żelaznej Obroży, która już raz zlekceważyła swoje obowiązki.
Pognaliśmy do oberży pod Wilkiem Morskim. Nie wszyscy, gdyż dałem
Imizael, Alla'tharze oraz Elendilowi pieniądze i poleciłem, by
załatwili trochę lepszej jakości sprzętu, skoro bitwa wisiała w
powietrzu.
Ja, Krogosh oraz Deldon weszliśmy do lokalu i jednym susem
dopadliśmy do stolika bandy najemników. Ci rzecz jasna nie chcieli
nas słuchać. Wtedy to, drugi raz tego dnia, druid popisał się
swoją szermierką słowa i wyperswadował im, że jeżeli
natychmiast nie stawią się na swoim posterunku to zostaną uznani
za kolaborantów z wrogiem (Phanem) i postawieni przed sądem
wojskowym. Do tego dochodziło rzecz jasna porzucenie swoich
obowiązków i to dwukrotne. Na wzmiankę o stryczku momentalnie
zrzedły im ich harde miny i szybciutko ruszyli do palisady, a my za
nimi. W międzyczasie znaleźliśmy resztę. Poczynili niezłe
zakupy, gdyż dostałem dwa doskonale wykonane ostrza, tak samo
Alla'thara cieszyła się z nowej klingi, lecz zawstydziła nas
Imizael, której udało się wytargować zaklęty miecz o nazwie
Wędrujące Niebo.
Saga Wędrującego Nieba to opowieść o domowym ognisku opowiadana przez wielu skaldów Północy. Opowieść ilustruje na przykładzie wytrwałość i siłę barbarzyńskiego ducha.
Gdy oddziały Arcymaga Arakona przemierzały Dolinę Lodowego Wichru, Plemię Niedźwiedzia zostało zaatakowane jako jedno z pierwszych. W obliczu przytłaczającej przewagi przeciwnika barbarzyńcy walczyli z męstwem, lecz nie mogli równać się z siłami Arakona. Hreidgar, jeden z najstarszych myśliwych i wojowników plemienia, został ogłuszony w czasie bitwy, a gdy odzyskał przytomność, wokół siebie ujrzał szczątki swych towarzyszy. Po jego żonie i dzieciach nie było śladu. Bez słowa Hreidgar wziął swój wielki miecz i podążył tropem armii Arakona, zdeterminowany, by uratować ich i pomścić poległych.
Hreidgar jako jeden z pierwszych przysiągł walczyć u boku barbarzyńskiego szamana Jerroda, gdy ten zjednoczył plemiona przeciwko Arakonowi. Bez wytchnienia służył mu w bitwach, które później nastąpiły, nawet najczarniejszego dnia, gdy Arakon wypuścił piekielne armie w bój przeciwko Jerrodwi i jego plemionom. W każdej bitwie Hreidgar stanowił jedność ze swoim wielkim mieczem i wyjąc niczym wichura, zmuszał swych nieprzyjaciół do odwrotu... i śmierci. Gdy jednak Arakon został w końcu pokonany, Hreidgar nie odnalazł nawet śladu po swej żonie i dzieciach.
Hreidgar kontynuował swoje poszukiwania, a jego wieloletnia wędrówka zaprowadziła go nad ogromne urwiska Lodowca Reghed podczas Pory Deszczu Włóczni, na Morze Ruchomego Lodu, gdzie żeglował z Plemieniem Wieloryba i walczył z łowcami niewolników z południa, a następnie do ostatecznego celu, mieściny o nazwie Punkt Enholma, gdzie wraz z garstką obrońców miasta walczył przeciwko armii Kresselacka Czarnego Wilka. Mówi się, że Hreidgar walczył tak zaciekle, że Kresselack ustąpił pola na cześć wojownika - lecz dopiero po zadaniu mu śmiertelnego ciosu.
Krwawiąc z licznych ran, Hreidgar powędrował wiele mil na północ od miasteczka zanim upadł na kolana. Ostatkiem sił wbił swój miecz w lód i powiedział, że w końcu znalazł to, czego szukał. "Niech niebo wędruje - ogłosił - gdyż moje wędrówki już się skończyły".
Gdy mieszkańcy mieściny przyszli nazajutrz zabrać ciało wojownika, znaleźli Hreidgara, lecz jego miecz zniknął. Podobno ten miecz wędruje teraz tak jak niebo, odnajdując inne osoby, które czeka długa podróż... i prowadzi je do ich ostatecznego celu, czymkolwiek on jest.
Właśnie składaliśmy raport z doprowadzenia na posterunek Bandy
Żelaznej Obroży, kiedy to na zewnątrz zakotłowało się. Do
środka wpadł Tomasz krzycząc, że gobliny atakują. Shawford
poinstruował nas tylko, że nie możemy dać goblinom przebić się
do wewnętrznej części miasta, bo inaczej puszczą miasto z dymem.
Ujęliśmy broń w dłonie i ruszyliśmy do wyjścia...
Komentarze
Prześlij komentarz