1 Mirtul 1312
Po rozprawieniu się z Phanem udałem się do Ulbreka i Elytharry, by poinformować ich o ujawnieniu zdrajcy. W tym samym czasie pozostali mieli przeczesywać resztę budynków. Lord odwdzięczył się dobrym słowem, tak samo jak jego żona, z tym, że ta druga dodała do nich jeszcze kilka złotych monet. Początkowo nie chciałem ich przyjąć, lecz wreszcie zgodziłem się pod jej naciskiem. Może nawet uda Wam się dostać za nie od kogoś jakąś ciekawą broń, albo i coś innego, co przyda się w walce? Tak powiedziała i musiałem przyznać jej rację.
Kiedy wróciłem do pozostałych ci stali i wpatrywali się w jakąś szkutę stojącą pośrodku miasta. Początkowo nie wiedziałem o co chodzi, aż nie wyszedłem na kawałek wolnej przestrzeni i wtedy zrozumiałem. Nie był to jakiś tam sobie zwykły okręt. Ten LATAŁ W POWIETRZU! Początkowo pomyślałem nawet, że strawa, którą spożyliśmy w gospodzie była jakaś nieświeża lecz wszyscy to widzieli. Statek unosił się jakieś trzy metry nad ziemią, czego zasługą był zapewne przymocowany doń wielki balon... albo i dodatkowo jakaś magia. Po chwili okazało się, kto był za tą niezwykłość odpowiedzialny.
Oswald Fiddlebender, gnom alchemik, mag i wynalazca, który chyba nawąchał się za dużo swoich wywarów. A potem się dziwią co poniektórzy dlaczego gnomy mają, taką, a nie inną reputację. Niemniej mimo swojej gapowatości był miłym i inteligentnym rozmówcą. Nawet biorąc pod uwagę to, że potrafił się zamyślić i przez pięć minut nie dawać oznak świadomości tego, co się wokoło niego dzieje. Pozwolił nam nawet zerknąć na niektóre ze swoich mikstur, aczkolwiek uznaliśmy, że na razie sobie je darujemy. Miał do tego również jakieś dziwne zbroje, zapewne magiczne, ale... zupełnie nic o nich nie wiedział, to też również woleliśmy nie ryzykować.
Warto również wspomnieć, że znalazł się on w Targos z bardzo prozaicznego powodu. Otóż rozbił się tak. Tak samo jak lata wcześniej w Kuldahar. Najwidoczniej nie należy do najlepszych pilotów, a mimo to lord Ulbrek postanowił uczynić z niego podniebnego zwiadowcę, który z dala od strzał orków i goblinów mógł obserwować ich pozycje. Przynajmniej do czasu, aż nie trafi się jakiś mag w szeregach wroga i nie będzie miał jak go ściągnąć na ziemię.
Po spotkaniu z Oswaldem udaliśmy się na zachód miasta, gdzie natrafiliśmy na lazaret połączony z kaplicą Tempusa, boga wojny i walki. Szeroko czczonego w Dolinie zarówno przez przybyłych z południa, jak i przez rdzennych mieszkańców tych ziem, czyli Uthgardzkich barbarzyńców nazywających go Temposem.
Trafiliśmy rzecz jasna na rannych, którzy leżeli na łóżkach oraz medyków i kapłanów. Był tam półelficki uzdrowiciel Maxiel z Silvermoon, kapłan Tempusa Ragni Bellows, kapłan Czerwonego Rycerza, podwładnej Tempusa, bogini strategii i taktyki, Denham Fisher oraz chirurg niziołek Deagle Elmwood. Ze znaczących osób wśród rannych był tutejszy wróżbita, mag specjalizujący się w magii poznania, Valin. Był on pogrążony w jakimś rodzaju transu, lecz nikt z nas nie potrafił mu pomóc, a właściwie prawie nikt.
Okazało się bowiem, że Krogosh dysponował wiedzą, która pozwoliła mu stwierdzić, że rzeczywiście mag został uwięziony w wizji, a właściwie nieprzerwanym ciągu wizji. Bredził on różne rzeczy, jedne absurdalne, inne niepokojące. W którejś chwili Elendil wyłapał z jego bełkotu słowo "braegh" i przypomniał sobie o straszliwie mocnym napitku, którym raczyła się Alla'Thra w pijackim konkursie. Okazał się to jedyny trop, to też nie bez wahania Elendil wlał mu trochę do ust. Ten w jednej chwili się przebudził. Kaszląc i plując klął wniebogłosy jak ktoś może pić coś tak obrzydliwego. Kiedy się już uspokoił opowiedział nam jak chciał za pomocą wizji zlokalizować pozycje wrogów, lecz kiedy tylko próbował to zrobić natrafił na barierę tak silną, że nie mógł jej przełamać. Co gorsze ta siła pochwyciła go i nie pozwalała się ocknąć. Niemniej dostrzegł w swej wizji, że przyjdzie nam swego czasu wyruszyć z Targos na pokładzie statku Oswalda i poradził byśmy się wtedy zaopatrzyli najlepiej jak możemy, gdyż nie prędko wrócimy do Targos. Było to z jednej strony pokrzepiające, gdyż dawało jakąś dozę pewności, że przeżyjemy do tego czasu, lecz z drugiej strony napawało lękiem, co też się wtedy stanie.
Rozglądając się dalej po lazarecie postanowiłem, zresztą jak i Deldon, Imizael oraz Alla'thara porozmawiać z kapłanami bóstw wojny. Ragni okazał się dość arogancki, natomiast Denham zaofiarował nam swoją wiedzę na temat taktyk stosowanych przez różnego rodzaju goblinoidy. Być może okażą się to cenne wskazówki.
Mieliśmy już wychodzić, kiedy to zauważyłem jak Alla'thara wkłada coś do swojej torby. Zagadnął co tam ma, a ta odpowiedziała, że list jednego z rannych, do swojej ukochanej. Miałby on przejść przez ręce kapitana oddziałów z Neverwinter, gdybyśmy go spotkali, lecz coś mi tutaj zaczęło śmierdzieć. Być może była to jakaś łaska bogów, albo zwykła ostrożność po incydencie z Phanem. Zabrałem więc jej list i poszedłem z nim do Denhama. Okazało się, że słusznie, gdyż w liście były ukryte informacje o rozmieszczeniu sił dziesięciu miast w Dolinie. Kapłan skorzystał z łask swojej bogini i dodatkowo ujawnił nam, że rzekomy mąż jest tak naprawdę sobowtórniakiem!
Nie pozwoliliśmy na to, by się zorientował, tylko zebraliśmy się przy jego łóżku i zdemaskowaliśmy. Wpadł w szał, lecz mimo jego szybkich ruchów i wyginających się dziwacznie kończyć dostał najpierw strzałą w bark od Elendila, następnie mieczem po plecach od Alla'thary, aż wreszcie własnoręcznie ukróciłem jego żywot ciosem pod żebra, o ile miał żebra, zatapiając klingę, aż po rękojeść.
Po całym zajściu raz jeszcze porozmawiałem z kapłanem, który przygotował dla nas dwa listy. Oba były zaadresowane do kapitana, lecz jeden z nich zawierał pewną niespodziankę na wypadek, gdyby kapitan również okazał się nie być sobą. Poradził nam byśmy wtedy lepiej nie stali za blisko.
Kiedy wreszcie opuściliśmy lazaret zaczęło już zmierzchać. Przypomniałem sobie o duchu z gospody, to też przekonałem wszystkich, że dobrym pomysłem byłoby zajęcie się tą sprawą, kiedy wokoło jest jeszcze spokojnie. Ruszyliśmy do gospody, gdzie w oczekiwaniu na ducha daliśmy odpocząć zmęczonym barkom.
2 Mirtul 1312
Zgodnie z planem w okolicach północy zgromadziliśmy się wszyscy pod drzwiami do pokoju ducha. Na piętrze już zaczął rozlegać się jej płacz. Weszliśmy do środka i naszym oczom ukazała się prześwitująca, srebrzysta postać kobiety, której twarz zalana jest łzami, a spod oczu ciągnął się nieprzerwane strugi łez. Chciałem już podejść, kiedy uprzedził mnie Deldon. Ruchem ręki dal nam znać, żebyśmy zostawili to jemu. Tak też uczyniliśmy.
Zaczął on z nią rozmawiać, a mówiła ona czymś w rodzaju wiersza. Niemniej druid najwidoczniej nie miał problemów z jej zrozumieniem. Wrócił do nas po chwili. Sprawa się trochę rozjaśniła, gdyż okazało się, że popełniła samobójstwo po tym jak jej mąż Donovan nie wrócił pewnego dnia z połowu, a złożył jej obietnicę, swojego powrotu. Zeszliśmy do cierpiącego na bezsenność oberżysty i wypytaliśmy go o Donovana. Okazało się, że ten kilka lat temu rzeczywiście umarł w wodach jeziora podczas burzy. Odnalezienie chociażby fragmentu jego ciała graniczyło z cudem, lecz napomknął o tym, że przesiadywał często w karczmie "Pod Wilkiem Morskim" oraz, że tamtejszy szynkarz miał w zwyczaju zbierać kawałki starych statków wyrzucanych na brzeg Mear Dualdon i powieszania pod krokwiami.
Idąc za tą poszlaką trafiliśmy do wspomnianego lokalu i do wspomnianego człowieka. Rozmowę zaczął Deldon. Wyłożył temu całą sprawę jak stoi, a ten okazał skruchę oraz wdzięczność, za walkę z goblinami i dał nam rzeźbę z łodzi Donovana, którą znalazł jakiś czas temu. Najwidoczniej mieliśmy szczęście. Przynieśliśmy rzeźbę do ducha, a ten rzekł, że oto przysięga została spełniona, a ona może odejść w zaświaty. Nim to jednak uczyniła ofiarowała nam jedną ze swych łez, którą umieściliśmy w napiętnowanej widmem butelce Koluhma. Nim zjawa zniknęła powiedziała nam, że nie jest to ostatni raz kiedy się spotykamy... Nie wiem, czy traktować to jako dobry, czy zły omen.
Po załatwieniu sprawy z duchem ruszyliśmy ku palisadzie, gdyż i tak za chwilę miało świtać.
Komentarze
Prześlij komentarz