Przejdź do głównej zawartości

Dziennik z wyprawy do Doliny Lodowego Wichru #23 (Kuldahar, dżungla Chult i świątynia Yuan-ti)

2 Kythorn 1312 później


Kuldahar
O Yuan-ti krążą opowieści po większości krain, lecz zwykle traktowane są jako legendy. Ba, wręcz mity o stworach będących krzyżówką człowieka i węża. Niemniej wszystkie one tyczyły się albo czasów tak dawnych, że jedynie najstarsze kroniki o nich wspominają, albo też dalekiego południa, krainy Chult leżącej jeszcze dalej niż Calimport.

W krainach północy przypomniały o swej obecności trzy dekady temu, kiedy to grupka zapomnianych już z imion poszukiwaczy przygód ocaliła Kuldahar przed widmem zagłady. Oto jednak tego oto dnia dowiodły, że nie wybito ich, że żyją po dziś dzień w głębokich jaskiniach wulkanicznej góry obłożonej mianem Smoczego Oka. Już u samego wylotu przełęczy natknęliśmy się na pierwszych z nich. Ciała ich były mieszanką węża i człowieka z większymi proporcjami tego pierwszego. Obdarzone twardymi łuskami w większości wypadków gardziły zbroją, zaś dzierżone przezeń zakrzywione miecze i łuki odznaczały się pieczołowitym wykonaniem.

Doszło do nieuniknionego starcia z którego wyszliśmy zwycięsko. Przeciwników było bowiem zaledwie paru, a nam przyszło już toczyć boje z większymi grupami. Niemniej wiedza w nim nabyta miała okazać się bardzo użyteczna. Nieopodal miejsca, w którym odbyła się potyczka, natrafiliśmy na kamienny krąg stojący niby na straży połyskującego, zielonego klejnotu. Okazało się, że pilnował go rzeczony Iselor, arcydriud Kuldahar i ostatnia linia obrony miasta. W szybkich słowach rzekł nam co zaszło, a oto w skrócie ta opowieść: Z oka smoka wypełźli Yuan-ti i przypuścili atak na mieścinę. Nie mogąc pokonać Iselora wspieranego przez Klejnot Serca rzucili się do niszczenia wszystkiego co wpadło im w ręce, a zwłaszcza dewastowania Wielkiego Dębu. Poczęli odcinać konary, aż wreszcie natrafili na ten jeden, który skrywał portal do dżungli Chutl, z której to nadciągnęły kolejne zastępy wężowatych.

Czym prędzej udaliśmy się wyprzeć Yuan-ti z Kuldahar, co okazało się nadspodziewanie proste, gdyż najeźdźcy rozdzielili się na małe grupki i rozpierzchli po mieścinie. Wybicie ich było tylko kwestią czasu. Podczas naszego kontrnatarcia przetrząsnęliśmy wszystkie domy w poszukiwaniu ocalałych. Natrafiliśmy między innymi na Sheemisha, tutejszego kowala, wraz z jego ojcem Conlanem oraz krasnoluda noszącego miano Gerbash. Pierwszy z nich szukał magicznych przedmiotów w ruinach wieży niegdysiejszego czarodzieja Kuldahar, niejakiego Orricka zwanego Szarym. Pomogliśmy mu co opłaciło się w postaci kilku magicznych zwojów. Z kolei Gerbash odpierał atak Yuan-ti na swój magazyn i poniósł wówczas rany. Na jego szczęście Deldon nie poskąpił mu swej magii i jednym zaklęciem postawił na nogi.

Uporawszy się z zagrożeniem w mieście ruszyliśmy czym prędzej przez portal, by odnaleźć strzegącego go strażnika i zgładzić go, co, wedle słów Iselora, miałoby zamknąć przejście. Idea ta nie przypadła do gustu Eldillorowi, który pragnął czym prędzej ruszać do Odciętej Dłoni, siedziby Legionu, lecz ostatecznie poszedł z nami, w czym to największą zasługę miała Imizael wytykająca swemu elfickiemu pobratymcowi obojętność godną ich wrogom, jak i parę innych przywar, lecz dla swego bezpieczeństwa nie przytoczę ich tutaj. 

Chult 
Przejściu przez portal towarzyszyło dziwne uczucie podobne do zanurzeniu się w wodzie, lecz to porównanie i tak nie jest w stanie w pełni oddać tego doświadczenia. Niemniej dotarliśmy na miejsce w jednym kawałku. Staliśmy na podwyższeniu, z którego jak okiem sięgnąć rozpościerał się gęsty, tropikalny las. Od pierwszej chwili ciężkie, parne i gorące powietrze poczęło dawać się nam we znaki. Ku naszemu szczęściu Deldon z pomocą swych mocy osłonił nas przed zgubnymi siłami tego miejsca, lecz równocześnie zalecił pośpiech i ostrożność, gdyż taka pogoda mogła zwiastować między innymi jakieś zapadliska. 

Wędrówka po lesie była trudna i niebezpieczna, bowiem co i rusz natykaliśmy się na kapliczki poświęcone Ssethowi, plugawemu bóstwu Yuan-ti, jak i na patrole, które w razie możliwości staraliśmy się wymijać. Podczas naszej przeprawy doszło do nieoczekiwanego spotkania, gdyż natknęliśmy się na grupkę ludzki, łowców dokładniej, którzy obserwowali nasze poczynania już od jakiegoś czasu i widząc, że walczymy z wężowatymi postanowili z nami pomówić. W rozmowie z nimi dowiedzieliśmy się gdzie leży świątynia Yuan-ti.

W pobliżu świątyni udało nam się podkraść do grupki nowicjuszy i kapłana, który tłumaczył im rytuały. Wedle tego co udało nam się podsłuchać strażnicy świątynni mieli za zadanie przepytywać wszystkich nowicjuszy pod pozorem szpiegów. Ku naszemu szczęściu dowiedzieliśmy się również jak brzmią niektóre z pytań oraz odpowiedzi:

Co nadchodzi o zmierzchu? Głęboka ciemność.
Co przyciąga promienie Selune w bezchmurną noc? Księżyc naszej wiary.
Co nadaje moc starożytnej truciźnie Ssetha? Jego wierni wyznawcy.
Gdzie Sseth dopada niewiernych? W kołysce łusek.

Niestety nie dane nam było dowiedzieć się więcej, gdyż odkryli nas. Walka nie była ani trudna, ani długa, a co najważniejsze udało nam się odzyskać z ciał nowicjuszy ich szaty z których to pomocą dane nam było wkraść się do środka.

O samych Yuan-ti można mówić bardzo wiele złego, lecz nie to, że są kiepskimi budowniczymi. Świątynia była ogromna oraz na swój złowrogi sposób zachwycająca, jak również odpychająca. Przeprawa przez jej korytarze i komnaty nie zapowiadała się na rzecz łatwą i tak też było, gdyż te pierwsze jak i część drugich była naszpikowana pułapkami. Na całe nasze szczęście padliśmy ofiarą zaledwie kilku z nich i nie kosztowało nas to wiele zdrowia. Niemniej odczuwalny stał się dla nas fakt, iż w naszej grupie nie ma nikogo kto miałby oko do takich rzeczy i w porę by się nimi zajął. Ostatecznie warto odnotować, że wdaliśmy się w rozmowę z kilkoma Yuan-ti, od których to Deldon wyciągnął parę ważnych informacji m.in. o tym jak wezwać strażnika portalu, szczegółów rytuałów, czy lokalizacji najważniejszych komnat świątynnych, w tym samego arcykapłana i główną salą ofiarną.

Podczas wędrówki przez świątynię spotkaliśmy wysłanniczkę ze Smoczego Oka, która pochopnie wyjawiła nam jakie siły możemy tam zastać oraz plany polegające na podbiciu, z pomocą pobratymców z Chult, krain północy. W dalszej kolejności uwolniliśmy między innymi trzymane w świątyni zombie i odzyskaliśmy ostatni posążek do rytuału strażnika. W końcu przedyskutowaliśmy co zrobić z samą świątynią, czy spróbować wybić przynajmniej część sił wroga, by tak nie wsparła strażnika w walce z nami, czy też spróbować dogadać się z arcykapłanem. Ostatecznie postanowiliśmy spróbować z nim pomówić.

Jak można się było spodziewać układy nie wchodziły w grę, co tamten przypłacił życiem. Co ciekawe jego komnata okazała się dobrym miejscem do obrony, gdyż stłoczeni w drzwiach Yuan-ti nie mogli wykorzystać swej liczebności co skrzętnie wykorzystywał Elendil i posyłał w nich strzałę za strzałą (na całe szczęście ma te magiczne strzały), a Eldillor zsyłała im na tyły żywiołaki, a nawet jednego biesa. Niemniej to wszystko nie powiodłoby się, gdyby nie postawa Alla'thary oraz Imizael, które wraz ze mną trzymały wrogów na dystans, zwłaszcza zaś Alla'thara demoralizująco siekająca wężowatych na kawałki i Imizael zastawiająca przejście ostrzem swego dwuręcznego miecza. Dobra robotę wykonały również wypuszczone przez nas zombie, które powiodły ku kapłanom mającym w posiadaniu ich serca, co wprowadziło jeszcze większe zamieszanie w ich szeregach. Ostatecznie ograbiliśmy świątynię udaliśmy się na jej szczyt, by rozprawić się ze strażnikiem.

Strażnik okazał się natomiast nikim innym jak wielkim smokiem o czarnych łuskach. Ograniczona przestrzeń miejsca odprawienia rytuału mogła okazać się dla nas zgubna, lecz Alla'thara i Imizael udało się tak ze sobą zgrać, że co i rusz punktowały monstrum. Raz jedna, raz druga, tak, że stwór był zdezorientowany. Swoją cegiełkę dołożył również Eldillor przywołujący żywioła, który rozpraszał gadzinę jeszcze bardziej. Mniej szczęścia miał Elendil, którego strzały z trudem mogły się przebić przez łuski. Również ani mój miecz, ani buława nie okazywały się robić na smoku specjalnego wrażenia, a z kolei Deldon starał się wesprzeć nas z pomocą rozpętanej przez siebie burzy, lecz ta nie na wiele się zdała. Ostatecznie jednak gadzina padła, więc czym prędzej pognaliśmy do portalu, by nie zostać uwięzionymi w tej nieprzyjaznej krainie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Infinity Train – Recenzja

Infinity Train jest miniserialem stworzonym przez Owena Dennisa, wyprodukowanym i emitowanym przez Cartoon Network. Odcinek pilotażowy został ukazał się w 2016 roku, zaś premiera właściwego serialu nastąpiła 5 sierpnia 2019. Składa się on z 10 odcinków w formacie 11-minutowym, podobnie jak to miało miejsce z Over The Garden Wall . Produkcja opowiada o wędrówce dziewczyny imieniem Tulip, której celem jest rozwikłanie zagadki tajemniczego pociągu i wydostanie się z niego, co jednak nie jest takie proste biorąc pod uwagę nieskończone możliwości kreowane przez niecodzienne warunki występujące w nieskończonej liczbie wagonów. Od strony fabularnej Infinity Train jest serialem łączącym epizodyczność z ciągłą fabułą, bowiem każdy z odcinków prezentuje w swych ramach małą opowieść, jednocześnie składając się w jedną spójną historię. Postacie wielokrotnie odwołują się do poprzednich wydarzeń, co jest istotne zarówno w kontekście całej opowieści jak i rozwoju bohaterów.  Spogląda

Star vs The Forces of Evil [Sezon 4] – Odc.15 & 16 [spoilery] – przemyślenia

Spoilery! Rozwiązanie kwestii zdjęcia jest całkiem sensowne. Star się kończy. Oczywiście było to wiadome od zapowiedzi czwartego sezonu, ale odcinek 15 dobitniej mi to uświadomił. Wynika to z jednej strony ze spotkań z postaciami po powrocie na Ziemię oraz ukazaniem ich losów, tego w jakim kierunku skręciło ich życie. Jackie jest szczęśliwa i nadal lubi Marco, nie ma mu za złe ich rozstania. Alfonzo i Ferguson znajdują nowych znajomych do grania w D&D , co jest swoją drogą świetnym nawiązaniem do obecnej sytuacji Lochów i Smoków . Z drugiej mamy pożegnania na Mewni, które również pogłębiają uczucie końca, zbliżającego się finału. Mnie osobiście odcinki te się podobały. Bardzo miło było znów zobaczyć bohaterów, których nie widzieliśmy od dłuższego czasu oraz dobrze jest po prostu wiedzieć, że jakoś sobie radzą, że ich życie toczy się dalej i to całkiem pozytywne. Jednocześnie nie opuszcza mnie pewien smutek wywoływany zbliżającym się końcem. Pozostaje jedynie cieszyć si

Star vs The Forces of Evil – podsumowanie serialu

Dokonało się. Star vs The Forces of Evil doczekało się finału. Obserwowałem ten serial od 2 lat, na bieżąco oglądałem odcinki od połowy 3 sezonu, zacząłem udzielać się trochę w fandomie oraz pisać dedykowane mu notki na blogu. Nadszedł jednak czas podsumowań, konkluzji, tego by spojrzeć na niego w szerszej perspektywie, na to by wydać końcowy werdykt. Nie mówię tutaj, że recenzje poprzednich sezonów są nic nie warte, aczkolwiek SvTFoE nabrało nowego, kompletnego wydźwięku, kiedy mamy już wszystkie odcinki i koniec głównej opowieści. Większość moich myśli zawarłem już na streamie , gdzie wraz z Trikster oraz Odmówcą poruszaliśmy temat serialu. Mam nadzieję, że wyszło całkiem przyjemnie, zwłaszcza, że tamtego dnia miałem jeszcze spore problemy techniczne. Tak czy inaczej do zawartych w nim treści będę się częściowo odnosił, ale zamierzam skupić się na serialu jako całości .   Finał Zaczniemy jednak od ostatniego odcinka, który nie doczekał się na blogu osobnego omówienia.