7 Kythorn 1312
Zebranie wszystkich do drogi nie było proste. Nie przeminął bowiem nawet jeden pełny dzień od naszej tragedii. Można, by rzec, iż ciało Elendila nie zdążyło jeszcze ostygnąć. Prawdę powiedziawszy mnie samemu również nie było śpieszno, by powrócić na pole waki. Niezwykłe stwierdzenie biorąc pod uwagę czas jaki poświęciłem niezliczonym bitwom i potyczkom. Tym, co ruszyło moją dupę z miejsca były spojrzenia ludzi. Pełne strachu, nadziei oraz beznadziei oczy wszystkich tych, którym nie dane było w porę opuścić Kuldahar, jak również przetrwać najazd Yuan-ti. Zaprawdę mogli uważać się za szczęśliwców, lecz daleko im do takich było. Widmo nieuniknionej zagłady, straszliwego wroga, a teraz również śmierć jednego z tych, którzy mieli ich uratować oplatały im serca strachem i kontrolowały myśli. Tym bardziej musieliśmy dać im nadzieję, której sami, jak się zdawało, nie mieliśmy.
Zacząłem zakładać rynsztunek tak głośno, że nie byłoby w Kuldahar nikogo, kto nie usłyszałby uderzeń blach, czy stęknięć rzemieni. Pierwsza do mojego pokoju wpadła Imizael i zobaczywszy co czynię przytaknęła głową, po czym sama sięgnęła po swą zbroję i miecz. Nie minęło dużo czasu, a do drogi gotowy był również Deldon, a Alzara z Eldillorem najwyraźniej czekali na tą decyzję od jakiegoś czasu, gdyż przybyli już gotowi do drogi. Brakowało jedynie Alla'thary.
Imizael zaproponowała, że pójdzie po nią, lecz rzekłem, iż to moje zadanie, moje brzemię i odpowiedzialność jako dowódcy. " Bądź ostrożny. Wiesz kim Elendil był dla niej." "Wiem." odrzekłem. "Tym bardziej to ja muszę z nią pomówić". Chwyciłem Kła i ruszyłem do pokoju Alla'thary.
Alla'thara siedziała w zacienionym kącie pokoju. Jedynie refleksy światła na jej czarnych włosach zdradzały, że tam jest. Podszedłem do niej, usiadłem obok. Nie uniosła głowy, nie spojrzała na mnie. Nie odezwałem się. Wiedziałem, że moje słowa nic nie będą znaczyły, to też sięgnąłem po osełkę i począłem z wolna ostrzyć Kieł. Zaczarowane ostrze pod odpowiednim kątem ujawniało jadowicie zielone refleksy, a osełka czasami poczynała cichutko skwierczeć. Wreszcie Alla'thara podniosła wzrok i zaczerwienionymi od długotrwałego płaczu oczyma zerknęła co robię. Ujrzała rzecz jasna jak przejeżdżam osełką po jej klindze, którą to pokonała niezliczonych wrogów, jak również wiele zablokowanych przejść. Oczy jej stały się większe, kiedy dostrzegła coś, co owinąłem wokół jelca. Była to głowa niedźwiedzia wykonana z szarego kamienia przymocowana do czarnego rzemyka. Rzemyk oplatał wielokrotnie jelec w taki sposób, iż podobizna niedźwiedzia trzymała się bezpośrednio nad rękojeścią. Wiedziałem, że rozpoznała tego niedźwiedzia, tę głowę. Pochodziła ona bowiem z łuku Elendila, który to wraz z nim został zniszczony, lecz wśród tego co ocalało były właśnie dwa rzeźbienia z ramion łuku. Głowa niedźwiedzia i głowa jelenia. Widząc jej wzrok zaprzestałem ostrzenia i podałem jej miecz. Ta przyjęła go i wpatrując się w wisior przycisnęła klingę do piersi. Ja wstałem i ruszyłem z wolna do wyjścia. W połowie drogi zatrzymałem się jednak i rzekłem: "Niedługo wyruszamy". Widziałem jak podnosiła na mnie wzrok, który zatrzymał się na wysokości mego pasa. Wiedziałem, że dostrzegła małą głowę jelenia przytroczoną rzemieniem do rękojeści miecza u mego boku. Wróciłem do reszty.
Alla'thara przyszła niedługo potem już w pełnym rynsztunku. Na jej twarzy nadal królował smutek, lecz przebijała się przezeń determinacja i zdecydowanie. Chciała coś powiedzieć, lecz słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Gestem dłoni uspokoiłem ją i spojrzałem po wszystkich, zwłaszcza po Imizael i Deldonie. Następnie wszyscy przytaknęliśmy. Wiedzieliśmy co chciała powiedzieć i zgadzaliśmy się z tym. Śmierć Elenedila nie pójdzie na marne. Jesteśmy mu winni zwycięstwo.
Komentarze
Prześlij komentarz