4 Kythorn 1312
Podróż przez ośnieżone góry była ciężka i niebezpieczna. Być może niebezpieczniejsza od większości inteligentnych przeciwników, którym stawiliśmy czoła.
W chwili obecnej przygotowujemy strawę i grzejemy przemarznięte kości. Na całe szczęście Deldon znów udowodnił, że jest niezastąpionym kompanem, bowiem swą magią chronił nas przed przeraźliwymi wichrami Doliny. Prawdę powiedziawszy im dłużej trwa ta podróż tym wyraźniejsze mam przeczucie, że coś, czy raczej ktoś w naszej kompanii niezbyt dobrze wpływa na morale. Tym kimś jest Eldillor.
Pojmuję jego stratę, sam bowiem w niezliczonych potyczkach i bitwach traciłem towarzyszy broni, lecz ja nauczyłem się to akceptować. Pogodziłem się z tym. Z Eldillorem jest zaś inaczej. Nie wygląda on na kogoś, kto kiedykolwiek wcześniej zmierzył się z takim żalem i bólem. Jest wprawdzie młody jak na elfa – tak przynajmniej wnoszę po jego usposobieniu oraz tym, jak odnosi się do Imizael. Z szacunkiem należnym starszym od siebie oraz z czymś jeszcze czego nie potrafię rozszyfrować – i dysponuje wielką mocą. Do tego wszystkiego był świadkiem wielkich okrucieństw oraz tragedii w aurilickiej świątyni. Od tamtej chwili widzę jak gniew w nim krzepnie, lecz równocześnie nienawiść zatruwa mu serce i zaczyna przesłaniać prawdę. Już podczas naszej walki w świątyni Yuan-ti, a tym bardziej w bitwie z siłami z Oka Smoka dostrzegłem w jaki sposób rzuca swe zaklęcia.
Mianowicie przyzywane przez niego istoty są coraz potężniejsze, a co za tym idzie trudniejsze w kontroli. I przyzywa ich coraz więcej. Już podczas bitwy o Kuldahar, kiedy to wokoło wyrosły stwory z cieni, miałem wrażenie, że może zaraz nad nimi utracić kontrolę. Na całe szczęście ostatecznie myliłem się, lecz nie przestaje mnie to martwić. Muszę przy nadarzającej się okazji pomówić z Imizael.
Do tego wszystkiego pojawienie się Madae po naszym powrocie z Chult nie działa na mnie dobrze. Z jednej strony świadczy to o tym, że z każdą chwilą jesteśmy bliżej serca Legionu, lecz z drugiej Isair i Madae walczyli w samej Wojnie Krwi. Konflikcie demonów i diabłów. Ponoć nie ma straszniejszej wojny niż ta. Ta myśl niepokoi mnie, zaś w mym sercu wyczuwam rodzącą się obawę.
5 Kythorn 1312
Wreszcie dotarliśmy do celu. Droga do Oka Smoka jest przed nami i tak jak się się podziewaliśmy jest strzeżona. Bronią ją lodowe salamandry i wiedźma Yuan-ti.
Pokonaliśmy wrogów na moście szybko i bez strat własnych. Zaś sama wiedźma zbiegał przez wrota wymiarów. Nim jednak zniknęła rzekła nam, że nie mamy szans przedrzeć się przez tutejsze systemy zabezpieczeń. Zobaczymy.
Wewnątrz zaatakowała nas banda jaszczuroludzi, w której skład wchodziło dwóch szamanów i kilku więcej wojowników. Do tego kilku zbrojnych i kuszników Yuan-ti. Ku ich nieszczęściu nie byli w stanie nam sprostać.
Kawałek na południe od wejścia wpadliśmy na stadko małych wiwern. Elendil w mig podjął zostawiony przez nie ślad i zaprowadził nas do ich legowiska. Ostatecznie postanowiliśmy doń wejść, by przekonać się, czy nie ma z niego jakiegoś przejścia na niższe poziomy. Wewnątrz natrafiliśmy na największą wiwernę jaką dane mi było kiedykolwiek ujrzeć. Była wielkości białego smoka, jak nie większa. Zaprawdę niebezpieczna bestia, lecz z pomocą wiedzy Deldona łatwo sobie daliśmy z nią radę.
Pradawna wiwerna |
Dalej na południe natknęliśmy się na zbrojownię pilnowaną przez kilka niegroźnych histachii. Niestety nie natrafiliśmy na nic lepszego niż to co mieliśmy obecnie w swym posiadaniu. Niemniej nie poskąpiliśmy w wypełnieniu naszej magicznej sakwy.
Zbrojownia |
Zwłoki kobiety pośród śmieci niedaleko zbrojowni. |
Powróciliśmy do wejścia i stamtąd ruszyliśmy korytarzem prowadzącym na wschód. Idąc nim natknęliśmy się na kolejnych jaszczuroludzkich strażników oraz czystej krwi Yuan-ti, lecz było ich mniej niż za pierwszym razem i ich opór był daremny.
Wahadła |
Komentarze
Prześlij komentarz