8 Mirtul 1312
Idąc dalej ciągnącymi się tunelami natrafiliśmy na grupę orogów. Na nasze nieszczęście na mą zbroję spadł kamyk alarmując wszystkich wrogów o naszym położeniu. Było to o tyle niefortunne, iż pomiędzy nimi przekradał się Elendil wysłany na rekonesans. Nie było wyjścia. Musieliśmy skrzyżować z nimi ostrza, a ostrza ich były zaiste potężne, tak samo jak i ich dzierżyciele. Może i nie dorównywaliśmy im siłą, lecz powierzchowna obserwacja uświadomiła nam, iż są powolni, a tym samym będzie nam dane unikać ich ciosów.
Zajęci potyczką nie zdawaliśmy sobie sprawy, iż w pobliżu znajdował się hobgoblin, który rzucił się ku bębnowi, by wezwać posiłki. Musiał się doprawdy zadziwić, kiedy ujrzał, iż ten jest zniszczony przez sterczącą z niego strzałę. Jego zdziwienie musiało nie trwać długo, gdyż następna trafiła go między łopatki. Tak przynajmniej opowiadał Elendil, jak i świadczył o tym trup ze strzałą w plecach obok bębna.
Po walce wyczułem coś dziwnego, a jeszcze prędzej wyczuł to Deldon. Było tutaj coś nie z tego świata, nie z tej sfery... Bies... Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i udaliśmy się w stronę wskazywaną przez nieprzyjemną woń górującą nad zapachem trupów i odpadków.
Po drodze natrafiliśmy na siedzącego przy ognisku goblina. Był on odziany w pancerz i już po tym można było stwierdzić, że nie jest byle kim. Co zaskakujące bardzo szybko spostrzegł naszą obecność i nawet zaczął rozmowę. Co ciekawe znał wspólny, to też konwersacja przebiegała bez większych problemów. Okazało się, iż jest przywódcą jednego z goblińskich klanów wezwanych do przyłączenia się do hordy. Co ciekawe nie był z tego zadowolony przez panoszących się orków. Wtedy to wtrącił się Deldon, który zaproponował mu, by zabrał swój klan i po prostu odszedł w swoje strony. Wszakże wszystkie rywalizujące o ziemię klany były teraz tutaj. Goblin podchwycił ten pomysł i ostatecznie przystał na propozycję. Na pożegnanie wymienił z Deldonem całkiem uszczypliwe, ale jednak dość miłe pożegnanie.
Z jednej strony pozwoliliśmy tym kreaturom odejść, lecz z drugiej nie ryzykowaliśmy ran, a i goblin ten, co piszę z niemałym zdziwieniem, wyglądał nawet na takiego, który ma na tyle rozumu, by nie wchodzić w drogę ludziom, czy krasnoludom.
Ruszyliśmy biesim tropem dalej i znaleźliśmy tego, który był za niego odpowiedzialny. Co ciekawe zainicjował rozmowę, lecz chciał nas tylko wykorzystać, to też odmówiliśmy zawierania z nim układów. W rozmowie tej udało nam się ustalić, że to właśnie on jest odpowiedzialny za dziwne istoty, które nazywaliśmy do tej pory półgoblinami. Dodatkowo został wcielony do hordy siłą, gdyż jakiś potężny przywoływacz sprowadził go na plan materialny nim ten, byłby wstanie sam to zrobić. Innymi słowy stał się niewolnikiem. Warto odnotować jeszcze, iż był szczenięciem barghesta. Zamieszczam jego rysunek poniżej:
Doszło do walki, która napsuła nam trochę krwi, gdyż bies skakał pomiędzy nami za pomocą teleportacji, lecz na całe szczęście towarzysząca mu grupa dziwacznych istot została zatrzymana przez magię Krogosha, to też skupiliśmy się wszyscy na odesłaniu stwora do Otchłani. W jego legowisku natrafiliśmy na list zapisany w tak dziwnym i diabolicznym języku, iż nie mieliśmy szans nic się z niego dowiedzieć. Ruszyliśmy więc dalej, na wyższy poziom kopalni.
Od razu po tym jak znaleźliśmy się w wyższych jaskinach natrafiliśmy na orków oraz orkillony. W tej to potyczce straciłem na chwilę władzę nam mym ciałem i umysłem. Z tego co opowiedzieli mi potem pozostali począłem ich atakować, lecz bez wyraźnego skutku, widać magia, która spętała mój umysł dodatkowo nieporadnie kontrolowała ciało. Na całe szczęście. Pozostali w tamtym czasie skupili się na orkowym kapłanie, który był za ten czar odpowiedzialny. Po tym jak wyzionął ducha wróciłem do siebie, lecz nie na tyle szybko, by wspomóc pozostałych w walce. Poradzili sobie jednak beze mnie, lecz przypłacili to ranami, którymi musiał zając się Deldon.
Zgłębiając resztę kompleksu jaskiń natknęliśmy się na małe grupki orków, jedną ogrów oraz kilka orkillonów. Do tego odkryliśmy coś w rodzaju hodowli, gdzie były trzymane jakieś oślizgłe stwory. Uwolniliśmy świat od tej ohydy. W czasie naszych zmagań dostały się w nasze ręce dwa kamienie strażnicze, które jak odkryliśmy były potrzebne do tego, by móc wyjść z jaskiń na teren twierdzy. Woleliśmy nie sprawdzać co by było gdybyśmy ich nie mieli przy sobie.
Na zewnątrz niemiło przywitali nas orkowie, verbegii, orkillony oraz lodowe trolle. Szczerze mówiąc to największym zagrożeniem były te verbegii oraz orkowi oraz goblińscy czarownicy i szamani, lecz celne strzały Elendila skutecznie ich eliminowały. Nie powiem nie była to łatwa przeprawa. Nie obyło się bez ran, lecz nie tak wielu jakby się mogło wydawać. Zainwestowane środki w dobre opancerzenie zwracały się właśnie wielokrotnie, gdyż gdyby nie pancerne blachy, czy kolczugi, a już by nas nie było na tym świecie.
Oczyściwszy sobie drogę weszliśmy do twierdzy. Przed wewnętrznymi wrotami zaskoczył nas jakiś wiekowy ork oraz dwa orkillony strażnicy. Co by nie mówić, ale musiał on być weteranem dziesiątek, jeżeli nie setek walk i pomimo swego wieku dał nam się we znaki bardziej niż jego młodsi kamraci, a wielkie orkillony tym bardziej. Niemniej i jego dusza została wysłana do rąk ich plugawego boga. Wtem staliśmy się świadkami, czy też bardziej słuchaczami sprzeczki pomiędzy kimś kto nazywał się Guthma, a kimś o mianie Sherincal. Kłótnia ich dotyczyła prowadzonych w tej okolicy działań wojennych, którym przewodził jak się zdawało Guthma, a Sherincal była jego przełożoną. Rozeszli się w gniewie, czy też bardziej rozstali, gdyż usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk towarzyszący teleportacji.
Udaliśmy się w głąb budowli, gdzie starliśmy się z wodzami wszelkich ras stanowiących część hordy, a mianowicie z wodzami klanów goblinów, orków, orogów oraz orkillonów. Nie była to najłatwiejsza walka, lecz zaciągnięcie przeciwników do korytarza dało nam przewagę, gdyż tamci mogli walczyć maksymalnie w dwójkę, a my wręcz w czwórkę. Nikt nie jest wstanie obronić się przed tak zmasowanym atakiem. Następnie udaliśmy się zaraz do Guthmy. Był zaskoczony naszą obecnością, lecz ostatecznie rzucił się do walki ze swym morgenszternem. Musiał być zaskoczony naszym zahartowaniem oraz zdolnościami bitewnymi, gdyż poległ szybko.
Korzystając z okazji dobraliśmy się do ich zbrojowni i zabraliśmy co lepsze pancerze, czy broń. Następnie rozprawiliśmy się z najwyższymi szamanami oraz odnaleźliśmy cele więzienne, gdzie to natrafiliśmy na zaginionego Brastona. Wielce ucieszył się na nas widom, a na wieść o śmierci tutejszego wodza wręcz skakałby z radości, gdyby był w stanie. Nie czekając zabraliśmy go do wyjścia, a następnie do bramy. Będąc już poza murami fortecy nie natrafiliśmy na żadne niebezpieczeństwo, gdyż wcześniej oczyściliśmy sobie przedpole.
Spotkanie Ennelii i Brastona było zaprawdę szczęśliwym wydarzeniem, jednym z tych, które inspirują i pozwalają wierzyć w to, iż podążamy właściwą ścieżką. Wszyscy razem udaliśmy się do Targos z wieściami o zwycięstwie.
NOTKA AUTORSKA: Przepraszam za dość lakoniczne opisy walki, ale ogrywałem ten fragment już z 2 miesiące temu, więc siłą rzeczy nie mam prawa pamiętać co to tam się dokładnie działo.
Komentarze
Prześlij komentarz