Przejdź do głównej zawartości

Dziennik z wyprawy do Doliny Lodowego Wichru #13 (Świątynia Auril –poziom główny)

12 Mirtul 1212

Zebraliśmy siły i ruszyliśmy po raz kolejny wgłąb lodowego labiryntu. Przez zbadaną część poruszaliśmy się już szybko i pewnie, gdyż nie nosiła ona znamion tego, iż ktoś inny się tutaj zapuszczał. Z czasem odnaleźliśmy ścieżkę prowadzącą do świątyni.

Wtem oto na naszej drodze pojawiła się Sherincal, niebieska półsmoczyca dzierżąca straszliwy dwuręczny miecz. Zainicjowała rozmowę w której rzekła nam, iż jej nekromanci z Kultu Smoka pracują nad tym, by pozbyć się z jej ciała ludzkiej połowy. Powiadała, iż pragnie stać się tym kim powinna być, czyli czystej krwi smokiem, zaś swą ludzką cząstkę traktuje jako przekleństwo. Była pewna siebie, wręcz arogancka, to też dało nam sposobność do sprowokowania jej i wyjawienia co też się tutaj dzieje. Odpowiedziała, a jakże. Okazało się, iż Legion jest zbieraniną wszelkiej maści wyrzutków i mieszańców, którzy stąpają po Faerunie, zaś ich celem jest utworzenie państwa dla takich jak oni. Zaś metodą na zrealizowanie tej wizji miałoby być wygnanie ludzi z tych, jak i innych ziem. Natomiast całym Legionem przewodzą jakieś bliźnięta o mianach Isair i Madae.

Niestety nie dała się przekonać o dobrych stronach jej ludzkiej krwi, wręcz ją to tylko rozwścieczyło i rzuciła się do ataku. Rozgorzała walka, która z korytarza szybko przeniosła się na schody prowadzące do wnętrza świątyni. Wspierało ją para barbarzyńskich wojowników, barbarzyński szaman oraz dwie aurilickie kapłanki. W pierwszej kolejności unieszkodliwiliśmy czaromiotów w czym doskonale sprawił się Krogosh wraz z Elendilem. Ba nawet wyłączył na chwilę Sherincal z walki oszałamiając ją. Nie można jej było zaprawdę odmówić umiejętności bojowych. Raz tylko spojrzałem prosto w jej gadzie oczy. Nie wiem, czy rzuciła na mnie jakiś urok, czy był to zwykły lęk przed czymś tak potężnym jak smok, lecz wbrew własnej woli zacząłem miotać się, a wręcz uciekać. Na całe szczęście nie dotknęło to innych  i poradzili sobie ze smoczycą.
Przy jej ciele znaleźliśmy kilka mikstur, zaś Imizael zainteresowała się jej bronią. Potężnym dwuręcznym ostrzem o kościanej rękojeści. Wieszczące czary Krogosha odkryły przed nami jej straszliwą genezę:

Skrzydlaty Koszmar

Ten potężny miecz wykonany został z myślą o kimś bardzo silnym i jest równie elegancki, co odrażający. Ostrze jest wprawdzie oblane metalem, lecz jego główną część zbudowano z ludzkich kości. Ponadto, jego rękojeść oraz pochwa wykonane zostały z wyprawionej ludzkiej skóry i mięsa.

Po takim makabrycznym czynie, miecz wracał z powrotem do nieba. Te okaleczone dzieci były niechętnie utrzymywane przez swoich właścicieli i zwykle były sprzedawane dla szybkiego zysku, co pozwalało im uchronić się przed koszmarem niewolnictwa.

Pochodzenie miecza nie jest do końca znane. Jedynie arystokraci Mulhorandi przekazują pewną historię na jego temat z pokolenia na pokolenie. Według legendy, za każdym razem gdy niewolnica Mulhorandi urodziła dziewczynkę, w czasie pełni księżyca wznosiła modły do starożytnego faraona Tyrisha z prośbą o pomoc. Wysłuchawszy modlitw, Tyrish zsyłał tę broń, która "powoli schodziła z nieba". Początkowo nie była ona dłuższa niż zwykły sztylet. Następnie kobieta robiła z niej użytek, poważnie okaleczając swoje dziecko. Po takim makabrycznym czynie, broń wracała z powrotem do nieba. Te okaleczone dzieci były niechętnie utrzymywane przez swoich właścicieli i zwykle mogły wykupić swoją wolność i uchronić się przed koszmarem niewolnictwa. Rany zadane dzieciom, przynajmniej te fizyczne, z czasem goiły się.
Zaprawdę wręcz niesmacznym było zapewne dzierżenie takiej broni, lecz elfka ostatecznie uznała, iż będzie nią władać, a przynajmniej przez pewien czas. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, iż właśnie przeciwko ludziom będzie kierowany.

Nim wkroczyliśmy do świątyni przeszukaliśmy okolicę i odkryliśmy coś w rodzaju tajnego przejścia. Wejście była tak małe, iż człowiek nie miał szans się weń wcisnąć, lecz na całe szczęście ja byłem niziołkiem i udało mi się to. Za lodową ścianą odkryłem dźwignię, która tą podnosiła i umożliwiała wejście. Przed nami był wydrążony w lodowcu tunel. Ostrożnie poszliśmy nim.

Trafiliśmy do jakiegoś więzienia, czy też zamkniętej komnaty, gdzie robiło się od biesów o białych łuskach. Jeden z nich, bodajże największy podszedł do nas i o dziwo zaczął rozmowę. Nazywał się Xhann i przewodził więzionym w świątyni Białym Abiszajom. Rzekł nam, iż nie chce z nami walczyć, lecz wydostać się z tego miejsca i odejść. Opowiedział nam o tym jakoby jakaś dziwna moc więziła ich tutaj, pętała umysły i ciskała w objęcia szału w przypadku spotkania z kimś o otwartych ranach. Nasze na całe szczęście były całe. 

Ostatecznie poprosił nam o to, byśmy zrobili coś z tą siłą, a oni wtedy odejdą niepokojąc nas, ani nikogo innego w Dolinie. Biorąc pod uwagę to, że każdy wróg mniej przybliżał Dziesięć Miast do zwycięstwa w tym konflikcie zgodziliśmy się. 

Wróciliśmy przed frontowe wejście do świątyni i przestąpiliśmy przez wrota. Wewnątrz natknęliśmy się na wszelkiej maści aurilickich akolitów oraz kapłanów, lodowe golemy oraz barbarzyńskich wojowników. Podczas przeszukiwania niektórych pomieszczeń znaleźliśmy coś, nad czym Elendil wręcz się popłakał. Była to bowiem wieczysta strzała, specjalnie zaklęty pocisk, który sprawiał, iż kołczan w który jest wetknięta nigdy nie jest pusty, to też nie będzie się już on musiał martwić o braki w amunicji.

W centralnej kaplicy świątyni natrafiliśmy na jedną z trzech arcykapłanek, niejaką Cathin, która przewodziła modlitwom i nie okazał się zbyt rozmowna. Na jej nieszczęście nie wykazała się również dobrymi umiejętnościami bojowymi. Ruszyliśmy więc dalej w poszukiwaniu Nathaniela i sposobu na pozbycie się zagrożenia ze strony lodowca.

W czasie naszych poszukiwań Alla'thara wpadła na dość niezwykły pomysł. Oto bowiem wycinała nam przejścia w zapieczętowanych drzwiach za pomocą swego kwasowego ostrza. Lód nie topił się, lecz był wyżerany przez kwas, a tym samym nie mógł się zasklepiać. Ma głowę.

W innej części świątyni natknęliśmy się na jakieś pilniej strzeżone pomieszczenie. Postanowiliśmy, że uderzymy znienacka i pozbędziemy się czyhających tam wrogów. Byliśmy wielce zdziwieni, kiedy tuż przed naszym wejściem wrota otworzyły się, a kobiecy głos zaprosił nas do środka. Ostrożnie weszliśmy. Była to przestronna komnata zaopatrzona w jakiś dziwny ołtarz pośrodku. Warto dodać, iż był zakrwawiony, a obok leżało już kilka ciał, zaś po przeciwległej stronie był doń przywiązany jakiś nieszczęśnik o wymęczonej twarzy.

Odezwała się niejaka Lysara, druga arcykapłanka, której towarzyszył lodowy golem oraz kilka kapłanek. Zaczęła rozmowę podczas której udało nam się z niej wyciągnąć kilka cennych informacji. Między innymi, iż wzniesienie tej świątyni było możliwe dzięki spiętrzonej wodzie przez tamę malarytów, zaś burza, która strąciła statek Oswalda była wynikiem jednego z ich rytuałów. Odkryliśmy nawet, iż Lysara dawniej nie była tym kim jest teraz, lecz jakieś tragiczne wydarzenia z jej życia pchnęły ją na jej obecną ścieżkę. Nie chcąc o tym słyszeć rozpoczęła walkę.

Po starciach z poprzednimi kapłankami wiedzieliśmy już czego możemy się spodziewać, tak samo po golemie, który był powolny. Korzystając z tego rzuciliśmy się w pierwszej kolejności na kapłanki. Agolitki padły od kilku cięć, zaś Lysara stawiała zażarty opór. Dzierżony przez nią kostur tworzył coś na kształt bariery chroniącej ją przed ciosami, lecz z każdym naszym uderzeniem. Zatem nacieraliśmy, aż wreszcie kostur nie wytrzymał i rozpadł jej się w rękach, czemu towarzyszył dźwięk jakby gruchotanych kości. Nie zdałem sobie wtedy sprawy, iż to naprawdę były kości. Usłyszałem krzyki gdzieś zza pleców i odwróciłem się. Wtedy to zobaczyłem. Golem złapał Krogosha i gniótł w swych dłoniach. Rzuciłem się mu na pomoc sięgając po buławy, lecz było już za późno. Nikt nie mógł już nic zrobić, bowiem oto lodowa dłoń zamknęła się miażdżąc cały tors maga. Oczy wyszły z orbit, zaś wokoło rozlała się fontanna krwi. Zgniótł go niczym garść malin.

Rzuciłem się z na golema z furią, zaś każdy z mych ciosów odłamywał coraz to większy kawałek jego lodowego cielska, aż ten wreszcie rozpadł się pod własnym ciężarem. 

To był koniec. Krogosh był martwy, doprowadziłem go do jego pokuty, lecz nie spodziewałem się, iż jego odkupienie nastąpi w taki sposób. Przez mą nieuwagę. Plułem sobie w przyłbicę, że zlekceważyłem ten kawałek lodu, lecz poprzednie padały zaledwie od kilku uderzeń obuchem... Patrzyłem na twarze pozostałych na których malowało się zarówno przerażenie, jak i smutek. Nie można było rzec, iż Krogosh był dobry. Był obrzydliwy w swym zamiłowaniu do śmierci, czy innymi mrocznymi arkanami, lecz poza tym okazał się kimś wielce przydatnym w boju. Często nieprzewidywalny, lecz mimo wszystko żal mi go. Sam nie potrafię powiedzieć, dlaczego, lecz żal mi tego co się stało. Mimo wszystko...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Infinity Train – Recenzja

Infinity Train jest miniserialem stworzonym przez Owena Dennisa, wyprodukowanym i emitowanym przez Cartoon Network. Odcinek pilotażowy został ukazał się w 2016 roku, zaś premiera właściwego serialu nastąpiła 5 sierpnia 2019. Składa się on z 10 odcinków w formacie 11-minutowym, podobnie jak to miało miejsce z Over The Garden Wall . Produkcja opowiada o wędrówce dziewczyny imieniem Tulip, której celem jest rozwikłanie zagadki tajemniczego pociągu i wydostanie się z niego, co jednak nie jest takie proste biorąc pod uwagę nieskończone możliwości kreowane przez niecodzienne warunki występujące w nieskończonej liczbie wagonów. Od strony fabularnej Infinity Train jest serialem łączącym epizodyczność z ciągłą fabułą, bowiem każdy z odcinków prezentuje w swych ramach małą opowieść, jednocześnie składając się w jedną spójną historię. Postacie wielokrotnie odwołują się do poprzednich wydarzeń, co jest istotne zarówno w kontekście całej opowieści jak i rozwoju bohaterów.  Spogląda

Star vs The Forces of Evil [Sezon 4] – Odc.15 & 16 [spoilery] – przemyślenia

Spoilery! Rozwiązanie kwestii zdjęcia jest całkiem sensowne. Star się kończy. Oczywiście było to wiadome od zapowiedzi czwartego sezonu, ale odcinek 15 dobitniej mi to uświadomił. Wynika to z jednej strony ze spotkań z postaciami po powrocie na Ziemię oraz ukazaniem ich losów, tego w jakim kierunku skręciło ich życie. Jackie jest szczęśliwa i nadal lubi Marco, nie ma mu za złe ich rozstania. Alfonzo i Ferguson znajdują nowych znajomych do grania w D&D , co jest swoją drogą świetnym nawiązaniem do obecnej sytuacji Lochów i Smoków . Z drugiej mamy pożegnania na Mewni, które również pogłębiają uczucie końca, zbliżającego się finału. Mnie osobiście odcinki te się podobały. Bardzo miło było znów zobaczyć bohaterów, których nie widzieliśmy od dłuższego czasu oraz dobrze jest po prostu wiedzieć, że jakoś sobie radzą, że ich życie toczy się dalej i to całkiem pozytywne. Jednocześnie nie opuszcza mnie pewien smutek wywoływany zbliżającym się końcem. Pozostaje jedynie cieszyć si

Star vs The Forces of Evil – podsumowanie serialu

Dokonało się. Star vs The Forces of Evil doczekało się finału. Obserwowałem ten serial od 2 lat, na bieżąco oglądałem odcinki od połowy 3 sezonu, zacząłem udzielać się trochę w fandomie oraz pisać dedykowane mu notki na blogu. Nadszedł jednak czas podsumowań, konkluzji, tego by spojrzeć na niego w szerszej perspektywie, na to by wydać końcowy werdykt. Nie mówię tutaj, że recenzje poprzednich sezonów są nic nie warte, aczkolwiek SvTFoE nabrało nowego, kompletnego wydźwięku, kiedy mamy już wszystkie odcinki i koniec głównej opowieści. Większość moich myśli zawarłem już na streamie , gdzie wraz z Trikster oraz Odmówcą poruszaliśmy temat serialu. Mam nadzieję, że wyszło całkiem przyjemnie, zwłaszcza, że tamtego dnia miałem jeszcze spore problemy techniczne. Tak czy inaczej do zawartych w nim treści będę się częściowo odnosił, ale zamierzam skupić się na serialu jako całości .   Finał Zaczniemy jednak od ostatniego odcinka, który nie doczekał się na blogu osobnego omówienia.