11 Mirtul 1312
Po wkroczeniu w szczeliny lodowca natknęliśmy się na pewnego jegomościa, który w pośpiechu oznajmił nam, iż jest jakimś "Mistrzem Zamków" i właśnie ucieka z tego przeklętego miejsca. Na odchodne rzucił tylko, iż ktoś imieniem Nathaniel liczy na naszą jak najszybszą pomoc. Miał on być jednym z więźniów w świątyni.
Nim zdążyliśmy postawić kilka kroków natrafiliśmy na aurilicki patrol. Starliśmy się z akolitami, którzy najwyraźniej nie potrafili posługiwać się bardziej zaawansowanymi zaklęciami, a o ich umiejętnościach walki można rzec równie wiele. O wiele większym zagrożeniem okazała się grupa barbarzyńskich wojowników wyznających Auril i robiąca tutaj za strażników. Ich topory biły z potworną siłą, to też nawet nasze pancerze ustępowały pod ich ciosami. Na całe szczęście nie ustępowały całkowicie i pochłaniały większość siły wkładanej przez nich w swe uderzenia. Dało nam to dość czasu, by odegrać im się i bez problemu pozbawić ich żywota.
Szczeliny w lodowcu układały się w labirynt, a wydrążone weń komnaty zapieczętowane lodowymi drzwiami opatrzonymi glifem Auril. Mimo usilnych starań, a nawet potęgi miecza Alla'thary, nie udało nam się ich przebić. Nie mając innego wyjścia rozpoczęliśmy wędrówkę po labiryncie.
W pewnym momencie znaleźliśmy porzucony na ziemi list o następującej treści:
Pomoc-utknąłem-ciemno-nie mogę wyjść!
Z... a... c... k
Najwyraźniej była to prośba o pomoc od kogoś mianem Zack, lecz niestety nie mieliśmy pomysłu, gdzie mógłby on być. Ruszyliśmy więc dalej.
W trakcie naszej wędrówki natknęliśmy się na remorhazy, ogromne śnieżne robale o odwłoku potrafiącym się rozpalić do niewiarygodnych temperatur. Nie do końca rozumieliśmy dlaczego na swych strażników aurilici wybrali akurat takie szkaradztwa, lecz jednego nie można im było odmówić. Siły.
W pewnym miejscu lodowca natrafiliśmy na skarpę na której to zamontowane były specjalne dźwignie do zrzucania skał na zamarzniętych ludzi poniżej. Przypadkowo Elendil poruszył jedną z nich, a tym samym zrzucił niewielką skalną lawinę na jednego z nieszczęśników. Cała ta tragedia miała w sobie jednak i pozytywny aspekt. Mianowicie dostrzegliśmy, iż w lodzie okalającym ciało znajdował się symbol Auril, który teraz leżał sobie obok sterty kamieni. Zeszliśmy tam i co ciekawe okazało się, iż będąc w jego posiadaniu zapieczętowane wrota w labiryncie poczęły się przed nami rozstępować. Umożliwiło nam to swobodniejsze poruszanie się.
Wreszcie natrafiliśmy na zapieczętowane przejście oraz strzegące go kapłanki Auril wraz z największym remorhazem jakiego dotąd widzieliśmy. Wraz z Imizael i Alla'tharą zajęliśmy się robalem, kiedy to Elendil strzelał do kapłanek, a Deldon z Krogoshem ciskali w nie czarami. W pewnym momencie zauważyliśmy, iż odwłok bestii zaczyna się gwałtownie rozgrzewać to też odskoczyliśmy w bok. Był to doskonały ruch, gdyż z odwłoka wydostała się fala ognia zabijająca stojące za nią kapłanki, a także odgradzając przejście. Sam sprawca tego zajścia padł martwy zaledwie po paru ciosach.
Będąc po takim starciu nie spodziewaliśmy się natrafić na jakieś zakutego od stup do głów wojownika. Nie przedstawił się nam, lecz już samo nam spojrzenie pozwalało wysnuć teorię, iż mieliśmy przed sobą jednego z niesławnych w krainach rycerzy ciemności. Najwidoczniej zasłużył na swą reputację, gdyż zesłał na nas deszcz ognia. Szybko wycofywaliśmy się korytarzem, lecz i tak ogień porządnie nas przysmażył. Tamten nie próżnował i zesłał kolejną ulewę, tym razem kwasu, lecz z tej udało nam się w porę wydostać. Starliśmy się z nim w walce wręcz i rzec muszę, iż nie miałem jeszcze do czynienia z tak straszliwym przeciwnikiem. Jego szermierka dwuręcznym mieczem była tak doskonała, iż z radził sobie z trzema przeciwnikami na raz. Zaś jego pancerz był tak wytrzymały, iż bez problemu odbijał strzały wypuszczane przez Elendila. W ostatniej chwili uratował nas Deldon z Krogoshem, gdyż ten pierwszy najpierw oślepił delikwenta, a drugi sparaliżował. Mając dogodną pozycję uderzyliśmy całą trójką. Ja w nogi, Alla'thara w bok, a Imizael po szyi. Głowa wyleciała w górę, a ciało opadło głucho na lód.
Deldon zużył następnie na nas większość swych leczniczych czarów, by doprowadzić nas do jako takiego stanu. Uznaliśmy, że możemy wdać się w podobną potyczkę, to też zbadaliśmy jeszcze najbliższe komnaty i wróciliśmy się do statku odzyskać siły.
Nim to jednak nastąpiło natrafiliśmy na kilku nekromantów w służbie Kultu Smoka, organizacji parającej się przemianami smoków w straszliwe drakolicze. Byli zaskoczeni naszym widokiem równie wielce co my ich to też wykorzystaliśmy to i powaliliśmy ich nim zdążyli rzucić jakiekolwiek czary.
Kawałek dalej był śpiący remorhaz. Najbardziej niepokojące w tym widoku, czy też raczej scenie był głos wydobywający się jakby z wnętrza bestii. Korzystając z nadarzającej się okazji uśmierciliśmy go, a po rozcięciu jego trzewi wypadł z nich... gnom. Dokładniej głębinowy gnom o czym świadczyła szara skóra. Podziękował nam za pomoc i przedstawił się jako Zack, kapłan i ilizjonistę Baervana.Następnie ruszył labiryntem w sobie tylko znanym kierunku. Zmęczeni wróciliśmy do Oswalda, który pod naszą nieobecność uszył dla nas rękawice, czapki i tym podobne ze skór Yeti, które niedawno uśmierciliśmy. Nawet sam upolował śnieżnego wilka i wykonał z jego futra przepiękny płaszcz, który następnie wręczył Imizael. Ta zmieszana przyjęła podarek.
Komentarze
Prześlij komentarz