9 Mirtul 1312
Powróciliśmy do Targos w towarzystwie Brastona i Ennelii. Nasze zwycięstwo było dosłownie niesamowite, to też nie bez przyczyny po naszym powrocie nastąpiły gromkie wiwaty, czy zapraszano na wspólne toasty i świętowanie. Lord Ulbrek sprowadził jednak większość na ziemię, gdyż horda nadal stanowi zagrożenie, a unieszkodliwienie jej sił w tym regionie nie wystarczy, by na północy zapanował spokój. Zaprosił nas do swego domostwa, gdzie rozmawiając przy palenisku zaproponował nam nowe zadanie.
Owo zadanie miało polegać na locie statkiem Oswalda do Zachodniej Przełęczy, gdzie mieliśmy spotkać się z posiłkami z Neverwinter i razem udać się na dalsze starcia z hordą. Było to zadanie niepomiernie prostsze od wręcz samobójczej misji w twierdzy. Po konsultacji i dogadaniu szczegółów ostatecznie zgodziliśmy się. Nim jednak mieliśmy wyruszyć potrzebowaliśmy prawdziwego odpoczynku, zwłaszcza spokojnego snu oraz uzupełnienia braków w wyposażeniu.
W pierwszej kolejności udaliśmy się do Płaczącej Wdowy, gdzie dostaliśmy najlepsze łóżka jakie tylko były. Zaprawdę nie pamiętam, kiedy tak dobrze mi się spało, aczkolwiek nie było tak do końca. Podczas spoczynku nawiedzał mnie jakiś sen w którym jakiś głos ostrzegał mnie przed tą wyprawą i radził zabrać wszystko co tylko może nam się przydać.
Po przebudzeniu podzieliłem się tymi sensacjami z resztą, która przyjęła je dość sceptycznie, lecz mimo wszystko zgadzali się z tym, że lepiej być przygotowanym na najgorsze. To też w ramach tych przygotować odwiedziliśmy skał kupiecki w którym to Alla'thara wreszcie położyła rączki na zaklętym kwasową magią mieczu o mianie Kieł. Być może nie prezentował się jakoś szczególnie, lecz już samo spojrzenie na błyszczące kwasem ostrze wystarczało, by wiedzieć, iż nie ma z tym żartów.
Po zgromadzeniu zaopatrzenia pożegnaliśmy się z Lordem oraz pozostałymi i załadowaliśmy się na pokład statku Oswalda. Już od pierwszej chwili wiedziałem, że nie będzie to dla mnie najprzyjemniejsza rzecz. Nigdy za bardzo nie lubiłem statków, wszak można się utopić po wypadnięciu za burtę, lecz teraz te obawy stały się co najmniej dziesięciokrotnie poważniejsze, bowiem byliśmy w powietrzu!
Mimo początkowego lęku pozostali szybko przywykli do panujących warunków i podziwiali krajobrazy. Szkoda, że nie mogę tego rzec o sobie...
Byliśmy już nad wejściem do Przełęczy, kiedy zobaczyliśmy ją, ogromną zaporę z czystego lodu, która blokowała przejście. W pewnej chwili dostrzegliśmy, iż na jej szczycie są odprawiane jakieś czasy. Momentalnie rozpętała się burza śnieżna, która poczęła miotać statkiem jak szmacianą laleczką. Zaczęliśmy schodzić pod pokład, by nie wypaść, a Oswald walczył ze sterami. Nagle zapanowała absolutna cisza, nie było trzasków drewna, ni huku wiatru... rozległ się tylko przeciągły jęk balonu, który został rozerwany. Opróżnił się błyskawicznie i poczęliśmy spadać...
Ocknąłem się. Nie mogłem w to uwierzyć, lecz najwyraźniej ochronne zaklęcia Oswalda były lepsze niż można się było spodziewać. Wtem spostrzegłem, że coś bzyczy, podniosłem się i zobaczyłem przed sobą ogromne żuwaczki, które kłapnęły mi przed twarzą dwa razy, po czym dzierżący je gigantyczny robak padł martwy dźgnięty Kłem. Zdołałem tylko podziękować, gdyż momentalnie wielkich żuków pojawiło się kilka. Na całe szczęście pozostali również się ocknęli i tylko Oswald leżał jeszcze na ziemi. Szybko rozprawiliśmy się z nimi i wyskoczyliśmy na zewnątrz, by sprawdzić co się dzieje.
Okazało się, iż podczas naszego upadku wyrwaliśmy z ziemi ogromne drzewo pod którym swą jamę miały żuki kopacze. Odpędziliśmy pozostałe, które jeszcze atakowały statek do gniazda, po czym szybko poczęliśmy je zasypywać. Nim to jednak uczyniliśmy zabraliśmy stamtąd rzeczy zabrane ze statku. W międzyczasie Oswald doszedł do siebie, to też wyjaśniliśmy mu co się stało. Ten w zamian rzekł, że statek da się jeszcze naprawić, ale będzie potrzebował składników do swych czarów. Zaproponował więc, iż on zajmie się tym co ze statku zostało, a my rozejrzymy się po okolicy. Na odchodne zauważył, iż mógłby ściągnąć pancerz z wielkich insektów, które zabiliśmy i zrobić z nic za pomocą magii najprawdziwsze pancerze, które będą jednocześnie niezwykłe lekkie i wytrzymałe. Po naradzie Ja, Alla'thara oraz Deldon poprosiliśmy o to, by zrobił po jednym dla każdego z nas.
Udaliśmy się na rekonesans podczas którego natrafiliśmy na kilka ukrytych pod śniegiem pułapek, co świadczyło to tym, iż jakaś inteligentna istota tutaj żyła. Niestety śnieg był dobrą kryjówką, co wykorzystała grupka wielkich pająków, która ukryta pod śniegiem zaskoczyła nas. Jeden z nich rzucił się na Krogosha, który próbował go zgubić ucieczką, lecz nie przyniosło to większego efektu. Na całe szczęście takie potwory nie były czymś z czym nie moglibyśmy sobie poradzić, to też po chwili wokoło były tylko truchła.
Jakiś czas później trafiliśmy na grupkę olbrzymów, które urządziły sobie chyba konkurs w rzucie głazami w jakiegoś nieszczęśnika. Bez zwłoki rzuciliśmy się na nie i pokonaliśmy bez uszczerbku na zdrowiu. Celem okazał się jeden z kapitanów oddziałów z Neverwinter, którzy zostali napadnięci przez aurilistów, wyznawców Auril bogini zimy i mrozu. Towarzyszyła im półsmoczyca z wiwernami, które porywał żołnierzy i leciały z nimi do lodowca, gdzie auriliści mieli mieć swą świątynię. Jemu udało się wyrwać ze szponów potwora, lecz spadł z dużej wysokości na sforę wilków i doznał straszliwych ran. Cudem było więc to, że jeszcze żył, lecz jak sam rzekł przymarzł do podłoża.
Jedna rzecz tutaj jednak nie pasowała, gdyż pod nim były ciała czterech egzotycznie wyglądających mężczyzn. Nie wiedziałem co o tym myśleć, lecz Imizael w mig rozwiała moje wątpliwości. To zapewne były wilkołaki w formie wilczej. Oznaczało to, że w pobliżu mogą być podobne.
Postanowiliśmy zrobić co w naszej mocy, by pomóc kapitanowi, to też ruszyliśmy w poszukiwaniu czegoś co pomogłoby nam go opatrzyć, gdyż nasza magia i eliksiry to było za mało. Niedaleko trafiliśmy na porzuconą karawanę, która nosiła ślady niedawnej walki. Wokoło leżały ciała. Nie musieliśmy się nawet zastanawiać, czyja to sprawka, gdyż spod zasp wyskoczyła panda Yeti, lecz nie spodziewali się natrafić na ostrze Imizael, bądź Kieł Alla'thary.
W resztkach wozów natrafiliśmy na coś absolutnie niezwykłego, a mianowicie na zaklęty kamień, którego sam dotyk zasklepiał najpoważniejsze rany. Czym prędzej powróciliśmy do kapitana, który odzyskał dzięki niemu przynajmniej część sił. Niestety i to było za mało, by go uratować. W swych ostatnich słowach ostrzegł nas o świątyni Aurilistów oraz stojącej na drodze do niej grupie druidów oraz łowców. Poprosił jeszcze o to byśmy za wszelką cenę spotkali się z Nathanielem, druidem z Kuldahar, który został schwytany przez Aurilistów, a który był jednym z przewodników oddziałów z Neverwinter po Dolinie Lodowego Wichru.
Następnie wyzionął ducha.
Komentarze
Prześlij komentarz